Dochodziła
szósta, gdy obudziło ją skomlenie psa. Suka, mieszaniec labradora z owczarkiem
niemieckim, o uszach szpiczastych i wielkich jak u nietoperza, wskoczyła na
łóżko i zaczęła lizać ją po twarzy. Niechętnie, ale otworzyła oczy. Mamrocząc
coś niewyraźnie, rozejrzała się po sypialni zaspanym wzrokiem. Przez
zaciągnięte rolety przebijały się promienie słońca, oświetlając niewielką
sypialnię. Urządzona była skromnie, w stonowanych odcieniach beżu i oliwki. Nie
posiadała prawie żadnych mebli oprócz, zdawałoby się, za dużego łóżka,
umieszczonego w centralnej części pokoju oraz małego okrągłego stolika i fotela
z wikliny. Wstała, narzucając na siebie frotowy szlafrok w zielone motyle.
Wsuwając w białe kapcie stopy zawołała psa i powoli obie wyszły z pokoju.
- Vida,
jedzenie! – to imię było idealne dla tej
przybłędy. Z hiszpańskiego oznacza „żywa” a niewiele brakowało, by było inaczej.
Znalazła ją dokładnie rok temu. Wracając z pracy, postanowiła iść przez mały
park. Idąc tamtędy można zaoszczędzić do trzydziestu minut czasu, co w jej
przypadku było na wagę złota. Śpieszyła się, gdyż jej narzeczony miał jej coś
ważnego do powiedzenia. Szła szybkim krokiem i jak zwykle ze słuchawkami w
uszach. Mimo to usłyszała dziwne charczenie dobiegające zza krzaków dzikiej
róży. Z ciekawości zajrzała i jej oczom ukazał się najbardziej drastyczny obraz
jaki kiedykolwiek widziała. W kałuży krwi leżała młoda suka, najprawdopodobniej
potrącona przez samochód. Każdy oddech sprawiał jej trudność, stąd to
charczenie, a z nogi wystawała biała kość.