Dochodziła
szósta, gdy obudziło ją skomlenie psa. Suka, mieszaniec labradora z owczarkiem
niemieckim, o uszach szpiczastych i wielkich jak u nietoperza, wskoczyła na
łóżko i zaczęła lizać ją po twarzy. Niechętnie, ale otworzyła oczy. Mamrocząc
coś niewyraźnie, rozejrzała się po sypialni zaspanym wzrokiem. Przez
zaciągnięte rolety przebijały się promienie słońca, oświetlając niewielką
sypialnię. Urządzona była skromnie, w stonowanych odcieniach beżu i oliwki. Nie
posiadała prawie żadnych mebli oprócz, zdawałoby się, za dużego łóżka,
umieszczonego w centralnej części pokoju oraz małego okrągłego stolika i fotela
z wikliny. Wstała, narzucając na siebie frotowy szlafrok w zielone motyle.
Wsuwając w białe kapcie stopy zawołała psa i powoli obie wyszły z pokoju.
- Vida,
jedzenie! – to imię było idealne dla tej
przybłędy. Z hiszpańskiego oznacza „żywa” a niewiele brakowało, by było inaczej.
Znalazła ją dokładnie rok temu. Wracając z pracy, postanowiła iść przez mały
park. Idąc tamtędy można zaoszczędzić do trzydziestu minut czasu, co w jej
przypadku było na wagę złota. Śpieszyła się, gdyż jej narzeczony miał jej coś
ważnego do powiedzenia. Szła szybkim krokiem i jak zwykle ze słuchawkami w
uszach. Mimo to usłyszała dziwne charczenie dobiegające zza krzaków dzikiej
róży. Z ciekawości zajrzała i jej oczom ukazał się najbardziej drastyczny obraz
jaki kiedykolwiek widziała. W kałuży krwi leżała młoda suka, najprawdopodobniej
potrącona przez samochód. Każdy oddech sprawiał jej trudność, stąd to
charczenie, a z nogi wystawała biała kość.
- O Boże
– wyszeptała i nie zastanawiając się nawet przez chwilę, zdjęła czarną skórzaną
kurtkę i zawinęła w nią
szczeniaka. Najszybciej jak potrafiła pobiegła do najbliższej przychodni
weterynaryjnej. Ze łzami w oczach błagała weterynarza, by ratował małą. Miała
niewielkie szanse przeżycia, gdyż straciła dużo krwi.
-
Dziewczyno, ten pies nie przeżyje nawet nocy! Nie szkoda Ci pieniędzy na
bezpańskiego kundla? – powiedział weterynarz, starając się nakłonić ją do
uśpienia zwierzęcia. Nie kierował się dobrem stworzenia, a raczej chęcią
skończenia pracy, gdyż za dziesięć minut miał zamykać przychodnię.
- Nie
twój interes – wycedziła przez zęby, wpychając mu w ramiona nie dające już
znaków życia szczenię. Widząc, że nie wygra, weterynarz przystąpił do badania.
Suczka miała ledwo wyczuwalne tętno i nierówny oddech. Szybkie oględziny
wykazały złamane żebra oraz kość udową, która przebijając skórę spowodowała
dużą utratę krwi. Wymagała natychmiastowej operacji.
- Rób co
trzeba, tylko nie waż się jej usypiać – nerwowo zaznaczyła. Nie sądziła, ze
potrafi być tak stanowcza i że odważy się do kogoś znacznie od siebie starszego
mówić na per ty.
Tłumaczyła się w myślach, że sytuacja tego wymaga. Nie wiedziała, że spędziła w
przychodni kilka godzin. Uświadomił ją dopiero lekarz wychodzący z salki obok.
-
Ustabilizowaliśmy ją, ale decydujące będą najbliższe 24 godziny. Teraz piesek
potrzebuje spokoju, a panią zapraszam do biura, celem uregulowania należności i
zapraszam jutro. Nie wiem czy pani wie, ale jest już po 23:00 .
Biedniejsza
o 1600 złotych wracała już do domu. Na śmierć zapomniała, że była umówiona z
narzeczonym. Miało być to coś ważnego.
- Ślub –
pomyślała i zaczęła biec, zostawiając myśli o młodym psie daleko z tyłu – W
końcu ustalimy dokładną datę ślubu!
Byli parą
od 4 lat. Od roku narzeczeństwem. Nie ustalali nic wcześniej, gdyż oboje
chcieli mieć pewne, stałe posady. Ona została kierownikiem działu, a on
awansował na dyrektora w firmie w której pracował od kilku lat. Teraz w końcu
mogą pomyśleć o przyszłości. Zdyszana, ale rozpromieniona przekręciła klucz w
zamku i weszła do mieszkania. Zdjęła pośpiesznie buty a zakrwawioną kurtkę
rzuciła na podłogę.
- Wyliże
się – powiedziała do siebie cicho, patrząc na zakrzepłą krew.
Weszła do
salonu, ale było ciemno. Wyglądało na to, że narzeczony już śpi.
- Będzie wściekły – pomyślała – Ale jak opowiem mu co się wydarzyło
to zrozumie, że nie mogłam postąpić inaczej.
Zachowując
spokój i ciszę, żeby nie zbudzić ukochanego, szybko wskoczyła pod prysznic. Bardzo
lubiła tę czynność. Lubiła gdy woda obmywała jej skórę. Czerpała z tego
przyjemność i odprężała się po całym dniu. Zakładając pidżamę, zastanawiała
się, co też luby chciał jej powiedzieć.
Do
sypialni weszła cicho. Niepostrzeżenie wślizgnęła się do łóżka. Coś jednak było
nie tak. Zaświeciła małą lampkę, która stała na małym kwadratowym stoliku i jej
oczom ukazało się puste łóżko. Narzeczonego nie było. Siedziała wpatrzona w
jego poduszkę i nie wiedziała co się stało. Szybko się otrząsnęła. Wstała, pobiegła
do salonu i zapaliła światło. To samo w kuchni i toalecie. Nigdzie go nie było.
Na blacie w kuchni dostrzegła kartkę. Niepewnie wzięła ją do ręki i zaczęła
czytać.
„Kingo,
wybacz, że robię to w ten sposób, ale długo nie wracałaś, a za pół godziny mam
pociąg. Dostałem propozycję objęcia stanowiska prezesa. Muszę jednak przenieść
się do Radomia. Spakowałem wszystkie swoje rzeczy i zamierzam rozpocząć tam
nowe życie. Niestety nie mogę przewidzieć w nim miejsca dla Ciebie, gdyż trzy
miesiące temu poznałem inną kobietę i zakochaliśmy się w sobie. Nie chcę Cię
dłużej okłamywać, dlatego wiedz, że odchodzę. Nie szukaj mnie i nie kontaktuj
się ze mną. Uwierz, tak będzie lepiej. Wypaliliśmy się. Sama szybko to
zauważysz. Życzę Ci szczęścia. Dawid”
Jej świat
legł w gruzach. Mężczyzna, którego kochała od czterech lat i z którym chciała
się zestarzeć, zostawił ją dla innej. Podarła papier na drobne kawałeczki i
pobiegła do sypialni, gdzie głośno zaczęła płakać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz